piątek, 11 stycznia 2008

Karrot Newsletter

Karrot Kommando wita w nowym roku!





Przede wszystkim - dziękujemy wszystkim którzy nas wspierali w roku 2007 - bardzo gorącym roku dla Karrot
Kommando. Wydaliśmy kolejne niezwykle ciepło przyjęte płyty. Mamy za sobą wydanie pierwszego zagranicznego albumu
Yellow Umbrella "Little Planet" i debiutu wrocławskiej grupy Managga pt. "Czaj Czaj". Vavamuffin'owe "Inadibusu"
czy "Magnetofon" Papriki Korps zebrały właściwie same pozytywne recenzje krytyków, a wspólna jesienna trasa tych zespołów
Karrot Tour przyciągnęła tysiące ludzi w całej Polsce.



Karrot Kommando przestało być kojarzone jako wydawnictwo stricte-reggae'owe. W drugiej połowie roku ukazała się
naszym nakładem fenomenalna orientalno-rockowa płyta zespołu Soomood, a tuż przed jego końcem rozpoczęliśmy
oficjalną współpracę z niezwykłym debiutem z pogranicza folku i szeroko pojętej muzyki alternatywnej -
Żywiołakiem.



Poza wydawnictwami był to również szalony rok koncertowy. Świetliki hucznie obchodziły 15 lat swojegożycia na
scenie. EastWest Rockers oraz Managga koncertowały oraz pracowały nad swoimi drugimi płytami. Paprika Korps po raz
kolejny przetoczyła się po Europie grając mnóstwo koncertów m.in. w Finlandii, Anglii, Irlandii i na Ukrainie.



Oczywiście dysponujemy już mnóstwem ciekawych planów i pomysłów na rok 2008. Już na jego początku ukaże się
siedmiocalowy winylowy singiel Pablopavo, będący zapowiedzią całej jego solowej płyty oraz winylowe wydanie
najnowszej płyty jego macierzystej grupy Vavamuffin. Chwilę potem światło dzienne ujrzy niezwykle długo oczekiwany
debiutancki album Żywiołaka. W tym samym czasie powinien już kończyć nagrywanie swojego albumu Junior Stress,
który dosłownie w ostatnim dniu roku 2007 zdecydował się na współpracę z Karrot Kommando.
Naszym nakładem ukaże się też płyta znanego również w Polsce serbskiego artysty reggae - Hornsman'a Coyote, a
przed jesienią również i fani Paprika Korps dostaną kilka premierowych piosenek prawdopodobnie w edycji winylowej. Na
swoją kolej czeka też debiutancki dub'owy album kwartetu Ragana, który jest już nagrany i obecnie znajduje się w
fazie miksu.



Poza tym rzecz jasna naszych artystów będzie można przez cały rok spotkać na koncertach. O nich i o wszystkich wyżej wymienionych tytułach zawsze rzetelnie informuje was strona: www.karrot.pl.



życzymy Dosiego Roku,

Karrot Kommando





















wtorek, 8 stycznia 2008

Wywiad Pablopavo - "Dziennik Polski"

Nie jesteśmy prorokami

z PABLOPAVO - wokalistą raggowego zespołu Vavamuffin, który zagra w Krakowie

- Kiedy po raz pierwszy chwyciłeś za mikrofon?

- Zajmowałem się muzyką na różne sposoby od dawna. Przez długi czas grałem na gitarze w kilku zespołach. Kiedy starsi koledzy podrzucili mi płyty jamajskich nawijaczy, zainspirowało mnie to do ułożenia pierwszych rymów. Nie bez znaczenia była też eksplozja popularności hip-hopu, która ośmieliła mnie do rapowania.

- Dlaczego zacząłeś rymować do raggowych, a nie hiphopowych podkładów?

- Jamajska muzyka była dla mnie ważniejsza. Było w niej więcej melodii niż w hip-hopie. Jest to połączenie śpiewu z rymowaniem.

- Łatwo jest rymować po polsku?

- Początkowo łamałem sobie język. Ale potraktowałem to jako wyzwanie. Słuchałem dużo francuskiej czy niemieckiej raggi. Podobało mi się, że tamtejsi wykonawcy rymują w ojczystych językach. Ponieważ nie znałem na tyle angielskiego, aby móc w nim wyrazić to, co chciałem, musiałem nagiąć polski do swoich potrzeb. A to nie było łatwe - przeszkadzał ustalony akcent czy mało jednosylabowych wyrazów. Zacząłem więc łamać reguły, aby dostosować język do muzyki.

- Między dziewięcioma osobami tworzącymi Vavamuffin jest spora różnica wieku. Jak trafiliście na siebie i założyliście zespół?

- Spotykaliśmy się na różnych koncertach. Z czasem zostaliśmy przyjaciółmi. Wtedy okazało się, że wszyscy chcemy robić muzykę.

- Dlaczego zdecydowaliście się rymować do podkładów tworzonych przez "żywe" instrumenty?

- Bo takiego zespołu raggowego nie było jeszcze w naszym kraju. Chcieliśmy ożywić konwencję. Granie na żywo okazało się bardziej ekscytujące - nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć.

- Spodziewaliście się, że wasz debiutancki album - "Vabang!" - zyska tak dużą popularność?

- To była kompletna niespodzianka. Nagraliśmy go w dwa tygodnie, za małe pieniądze, właściwie dla przyjaciół. W sukcesie, jaki odniósł, najbardziej ucieszyło nas to, że trafił również do słuchaczy spoza kręgu wyznaczanego przez fanów reggae.

- Długo czekaliśmy na wasz nowy album - "Inadibusu"...

- Ostatnio daliśmy ponad 250 występów. To pomogło nam zgrać się i obyć ze sobą, ale zabrało sporo czasu. Nie spieszyliśmy się z nagrywaniem - postanowiliśmy bardziej dopracować brzmienie. W efekcie powstała płyta lepsza od debiutu pod względem wykonawczym i produkcyjnym.

- W utworze "Poland Story" śpiewacie, że "muzyka bez historii jest jak drzewo bez korzeni"...

- Oddajemy w nim hołd prekursorom polskiego reggae. Gdyby nie oni - bylibyśmy dziś kimś innym. Ich muzyka działała na nas ze zdwojoną siłą, ponieważ była wykonywana w ojczystym języku. W latach 80. scena reggae w Polsce była swoistym fenomenem. Nie chciałbym, aby dokonania jej twórców poszły w zapomnienie.

- Tak jak oni, poruszacie w swych tekstach problemy społeczne i polityczne.

- Ragga ma dwa oblicza - "o babach i o sprawach". Podobnie jest z naszymi tekstami. Śpiewamy o zabawie, miłości, dziewczynach, ale nie unikamy prezentacji swych przemyśleń na temat tego, co dzieje się w Polsce i na świecie. Staramy się to wypośrodkować. Nie jesteśmy prorokami, którzy wskazują ludziom jak żyć.

- Posługujecie się specyficznym językiem - macie ambicję stworzenia czegoś na wzór slangu jamajskich rastamanów?

- Raczej nie - przecież nie mieszkamy w getcie. Oczywiście, wykorzystujemy zapożyczenia z angielskiego czy jamajskiego, ale używamy głównie polskiej mowy potocznej. Sięgamy również po gwarę warszawską. Czujemy się mocno związani ze swym miastem. Chcemy być rozumiani przez ludzi ulicy. Poza tym, każdy z trzech nawijaczy w Vavamuffin sam pisze swoje rymy - to sprawia, że nasz przekaz jest różnorodny.

- Muzyka reggae jest znów w Polsce bardzo popularna. Tymczasem zarówno największe media, jak i duże wytwórnie płytowe, niemal kompletnie ją ignorują. Dlaczego tak się dzieje?

- Show-binzes jest zamknięty na nowinki. Giganci fonografii nie chcą inwestować w to, czego nie znają i czego nie rozumieją. Ale może to się zmieni. We Francji czy w Niemczech najpopularniejsi wykonawcy reggae mają status gwiazd pop.

- Gdyby zwróciła się do was duża wytwórnia płytowa z propozycją kontraktu, zrezygnowaliście z obecnej pozycji niezależnego wykonawcy?

- Dzisiaj, kiedy chcę pogadać z szefem mojej wytwórni, po prostu do niego dzwonię. W dużej firmie nie miałbym na to szans. Teraz zarabia na mnie kilka, a nie kilkadziesiąt osób. Giganci odpalają artystom grosze. Dostaję przyzwoite pieniądze, o których wiem, że dzielone są sprawiedliwie. Wytwórnia pomaga nam również w załatwianiu koncertów - dzięki jej prywatnym kontaktom ciągle gramy w kraju i za granicą. No i najważniejsze - wszyscy kochamy reggae i jesteśmy przyjaciółmi.